JAN FIJOR – z wykształcenia chemik, z zawodu dziennikarz. Podróżował aż do 153 krajów. Mieszkał 17 lat w USA, 2 lata w Meksyku, 2 lata w Hiszpanii, rok w Argentynie. Od 30 lat wydaje najpierw czasopisma, później książki. Założyciel Wydawnictwa FijoRR PUBLISHING (aktualna nazwa Freedom Publishing). Obecnie działa w Fundacji Instytut Carla Mengera, wydaje bajki dla dzieci na temat przedsiębiorczości w ramach Akademii Młodych Milionerów oraz bloguje na swojej stronie internetowej milionerstwo.pl. Ostatnie 20 lat poświęcił popularyzacji Szkoły austriackiej i wolnorynkowej ekonomii. Zakochany w wolnym rynku i kapitalizmie.  

Czy inspirację do stworzenia Akademii Młodych Milionerów, serii książek dla dzieci, które Pan wydaje, zaczerpnął Pan gdzieś za granicą?

Nie, są one naszym oryginalnym pomysłem, niejako polskim wynalazkiem. W żadnym z krajów, które znam – a objechałem kawał świata – nie uczy się dzieci ekonomii, nauki o gospodarce, biznesie, czy o przedsiębiorczości. Edukacja jest dziś przeważnie państwowa, więc nie dba o to, by dzieci myślały samodzielnie, aby – kiedy już dorosną – były niezależne materialnie. Samodzielny, wolny obywatel nie sprzyja rządowi, wręcz go nie potrzebuje. Wie to rząd polski, wie rząd niemiecki, wiedzą to także w Stanach Zjednoczonych. 

Ale jednak w gospodarkach USA czy Niemiec dominuje sektor prywatny. Tamtejsi przedsiębiorcy musieli gdzieś biznesu się nauczyć.

Amerykanie, Niemcy, Zachód w ogóle, mają tę przewagę, że od ponad dwustu lat należały do krajów wolnorynkowych, opartych na sektorze prywatnym. Dzięki temu ludzie poznali ten rodzaj rynku niejako z codziennego doświadczenia. W związku z tym, że ojciec, czy dziadek, wujek, albo brat mają jakiś biznes, ich dzieci, siostrzeńcy, czy kuzyni  mają wzorzec do naśladowania. Pod tym względem Niemcy i USA są nie do pobicia. Polska, mimo ogromnego opóźnienia, odrabia zaległości i zaledwie po trzydziestu paru latach w miarę wolnego rynku jest już w ścisłej czołówce krajów, w których świadomość działalności przedsiębiorczej  jest wysoka. Duch wolności gospodarczej, który pojawił się wraz z rynkiem i ze zmniejszeniem obecności państwa w gospodarce, spodobał się Polakom i to widać. Według statystyk opublikowanych przez Narodowy Fundusz Monetarny za lata 1990-2020, Polska jest drugim pod względem tempa wzrostu gospodarczego krajem globu. W ciągu tych 30 lat najbardziej rozwinęły się Chiny, na drugim miejscu jesteśmy my. Jesteśmy społeczeństwem przedsiębiorczym z gospodarką kierowaną przez nieprzedsiębiorczy rząd.

Dobrze usłyszeć coś pozytywnego na temat naszego kraju.  Jednakże ostatnimi czasy, po wprowadzeniu w życie Polskiego Ład, słyszę same negatywne komentarze. Przedsiębiorczość i prywatny biznes kojarzą się raczej z rezygnacją.

Obecny rząd zapomina, że jego obowiązkiem jest służyć narodowi, a nie nim rządzić. Trzeba mu o tym nieustannie przypominać. I my sobie nieźle z tym radzimy. Jesteśmy, jak ja to mówię, pyskaci i niecierpliwi, w związku z czym trudniej jest nas zniewolić. Minione dwa lata pandemii pokazały, że częściej od innych potrafimy wybierać wolność. Do restrykcji sanitarnych podchodzimy z rezerwą, w porównaniu do większości krajów europejskich utrudniliśmy to rządzącym jak tylko się dało. Skutkiem czego wciąż rozwijamy się w dobrym tempie, wciąż chcemy żyć i pracować lepiej, a na tle innych krajów Europy, gdzie gospodarka zwyczajnie się pogarsza, wypadamy lepiej niż przyzwoicie. 

Skąd ta nazwa: Instytut Mengera? Dlaczego nie, na przykład, Instytut Rohbarda?

Myślałem o tym, aby założyć instytut im. Murraya N. Rothbarda, ale ostatecznie zwyciężył Carl Menger. Raz, że jest twórcą mojej ulubionej Szkoły austriackiej, a dwa, że urodził się w Nowym Sączu, w Galicji, na terenach należących dzisiaj do Polski. Mówił po polsku. Doktorat zrobił na Uniwersytecie Jagiellońskim – sam kończyłem tam studia, więc duch patriotyzmu lokalnego też dał się tu we znaki. Chciałem równie trochę Mengera dowartościować, bo jest on jednym z najmniej znanych najwybitniejszych ekonomistów świata. Był twórcą całkiem nowej, gruntownie odmiennej koncepcji ekonomicznej, za którą  ja, osobiście dałbym się pokroić. 

Ile miał Pan lat, gdy został milionerem?  

Szczerze mówiąc, w trakcie mej przygody z przedsiębiorczością, nie zastanawiałem się nad tym, czy jestem czy nie jestem milionerem. Wyjechałem na emigrację do Stanów w 1985 roku, jako biedny, dojrzały mężczyzna z 300 dolarami w portfelu. Pracowałem, robiłem swoje, a to, że stałem się milionerem dotarło do mnie dopiero 2 lata temu, gdy pisałem książkę wspomnieniową. Uzmysłowiłem sobie w jej trakcie, że pierwszy milion dolarów miałem już cztery lata po przyjeździe do Stanów. Wtedy jednak, w 1989 roku drżałem ze strachu, żeby nie umrzeć z głodu. Bałem się, że może mi zabraknąć, że mogą mnie zlicytować, bo miałem już kilka domów, a mimo to wydawało mi się, że jestem biedny.  

Był Pan milionerem i o tym nie wiedział? Dziwne…

Normalne. To, ile akurat mam pieniędzy nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Ważniejsze  było przekonanie, że idę słuszną drogą. Człowiek zawsze zarabia za mało; ma za małe mieszkanie, ciągle brakuje mu tyle samo. Dlatego nawet  milion nie ma znaczenia. Mam, i co z tego, skoro wciąż zmagam się z niedostatkiem, niedoborem, zagrożeniami. żyłem bowiem w ciągłej niepewności, w lęku przed tym, by nie stracić tego, co posiadam. 

Mając milion dolarów nie musiał się Pan chyba bać?

Być może, ale ja nie potrafiłem się wyluzować, brakowało mi pewności siebie. Miałem milion, to fakt, ale zarabiałem dużo mniej. Nigdy w swoim życiu nie zarobiłem więcej niż $160 tys. na rok. Dopiero wiele lat później zrozumiałem, że ludzie, którzy zarabiają milion dolarów, czy złotych rocznie rzadko kiedy zostają milionerami.

Jak to możliwe?

Milionerów, czyli osobników posiadających majątek wartości 1 mln, w grupie zarabiających 1 milion jest  tylko garstka – najwyżej 8 procent. Statystyczny milioner zarabia bowiem tylko ok. 150 tys. rocznie.  Poza tym, ten ostatni nie pracuje dla pieniędzy, nie bierze udziału w wyścigu do bogactwa, on po prostu chce być wolny, niezależny i spełniony. Ja też bardziej dbałem o to, żebym miał coś do powiedzenia i zaoferowania – coś, co będzie ludziom potrzebne. Czułem, że jeśli ja pomogę innym, jeśli przysłużę się im w czymś, oni mi za to zapłacą i będę żył dostatnio. 

Co zrobić, aby zostać milionerem? 

Ważniejsze pytanie brzmi: co zrobić, aby żyć dostatnio i być człowiekiem wolnym? No, więc trzeba pracować, uczyć się, starać się o innych i im służyć.  Ja nigdy nie uganiałem się za dużymi pieniędzmi. Jestem raczej typem spekulanta, który lubi szukać okazji i czasem ją znajduje. Nudzi mnie stabilny, długofalowy, konkurencyjny  biznes, chyba że wpadnę na jakiś oryginalny, monopolistyczny pomysł. Tak powstał Fijorr Publishing, wydawnictwo poświęcone Szkole austriackiej, wolnemu rynkowi. Nie dość, że było oryginalne, to na dodatek każdą z wydawanych książek traktowałem osobno. Wydawałem książki, które były mi potrzebne, które mi się podobały, a równocześnie potrzebowały ich tysiące Czytelników. 

To nie jest tak, że ktoś zostaje milionerem i jest nim do końca życia. Raz jest się bogatszym, innym razem biedniejszym. W ciągu minionych 30 lat dwa razy straciłem prawie wszystko co posiadałem. Na szczęście, nie pogodziłem się ze stratą. Wyemigrowałem z Ameryki do Polski, zmieniłem otoczenie, wziąłem się do pracy i to mi pomogło w odbudowie swego statusu wolnego człowieka.

Czuł się pan kiedyś wypalony?  

Nie miałem na to czasu. Aksjomat Szkoły austriackiej głosi, że człowiek zawsze dąży do tego, aby poprawić swoją sytuację; mieć się lepiej niż się ma, zmniejszać swój dyskomfort, zaspokoić potrzebę. W takich warunkach trudno  się wypalić. 

Czym się Pan aktualnie zajmuje?

Jak wspomniałem, jestem fanatykiem Szkoły austriackiej, wolnego rynku, wyboru, konkurencji i prawa własności. Szkoła austriacka jest dla mnie jak latarnia morska dla żeglarza. Chcę namówić wszystkich, aby zainteresowali się tą teorią. To bardzo prosta, logiczna, a przede wszystkim ludzka teoria ekonomiczna. Moim ostatnim dzieckiem jest właśnie Akademia Młodych Milionerów, seria bajek i baśni, które uczą dzieci przedsiębiorczości, odpowiedzialności i wolności – a więc cech, których tradycyjna szkoła państwowa nie uczy. Wydajemy właśnie dziesiąty tom serii, będą to “Finansowe przygody bobra Antosia”. O całej serii można poczytać na FB na stronie Akademia Młodych Milionerów, a książki można nabyć we wszystkich księgarniach w kraju.

Książki Akademii służą także propagowaniu homeschooling’u – edukacji poza systemem edukacji państwowej, która w mej opinii niszczy osobowość dzieci. Bajki i baśnie opowiedziane są w taki sposób, aby uwypuklić elementy gospodarności i działania przedsiębiorczego. “Kot Biznesik” nie chce pracować jak inne koty, które łowią ryby dla innych, tylko mieć swój własny biznes. Johnny Profit – przybysz z nieznanej planety uczy ludzi czym to jest zysk, wymiana dóbr i współpraca. Leśna Spółka pokazuje, jak zwierzęta  w starym lesie postanowiły pomóc sobie wspólnie w trudnych czasach ciężkiej zimy, zakładając spółkę. 

Lektury te służą równie dobrze rodzicom; bajki są pięknie wydane, dobrze napisane i uczą prawd i zasad, które przydają się w interesach. Cel jest taki, aby dzieci były bardziej przedsiębiorcze niż ich rodzice. 

Dziękuję za rozmowę. 

Okazją do rozmowy stało się zaangażowanie Fundacji Instytut Carla Mengera w promocję nakręconego przez Fundację Wolność i Przedsiębiorczość filmu “Human Action”, o życiu i twórczości, najwybitniejszego ucznia Carla Mengera: Ludwiga von Misesa. Zachęcamy do obejrzenia filmu i poznania austriackiej szkoły ekonomii.